Czy można
być jednocześnie bohaterem i zbrodniarzem? Tragiczna
historia byłego szefa Yad Vashem, który jako młody człowiek
służył w sowieckim NKWD
– Czy kiedykolwiek zamordował pan jeńca wojennego albo cywila? – pytam Icchaka
Arada.
– Nie, nie, nie, nie, nie, nie i jeszcze raz nie!
– Prokuratura w Wilnie
dysponuje już pokaźnym materiałem dowodowym.
– To wszystko perfidne
kłamstwa.
– Dlaczego ci ludzie kłamią?
– Bo są antysemitami.
Generał brygady Icchak
Arad może uznać swoje życie za spełnione. Jest bohaterem.
I to przez wielkie B. Jego szlak bojowy zaczął się
jeszcze w okupowanej Polsce, w organizacji podziemnej
działającej w getcie w Święcianach. Następnie dwa lata
zaciętych leśnych walk z Niemcami. W 1945 roku wyjeżdża
do Palestyny i dalej walczy. Tym razem przeciwko Brytyjczykom.
Kampanie 1948, 1956 i
1967 roku. Sukcesy na pustynnych, bliskowschodnich
polach bitew, awanse i wysokie odznaczenia. Po blisko
30 latach spędzonych z karabinem w ręku obejmuje stanowisko
szefa jerozolimskiego instytutu Yad Vashem. Książki,
wykłady, zeznania na procesach niemieckich zbrodniarzy
wojennych i podróże po całym świecie. Niewielu ludzi
może się poszczycić taką biografią.
Pierwsza skaza na zbroi
bohatera pojawiła się w czerwcu 2007 roku. Litewska
prokuratura zwróciła się wówczas do izraelskiego Ministerstwa
Sprawiedliwości o przesłuchanie Arada. Okazało się
bowiem, że sowiecki oddział partyzancki, w którym służył,
dopuścił się zbrodni wojennych na litewskich cywilach,
policjantach i żołnierzach podziemia niepodległościowego.
Istnieją poszlaki, że Arad brał w nich czynny udział.
Jak w dżungli
Sierpień 1943, Wileńszczyzna.
W miastach i na drogach władzę sprawują Niemcy, ale
w puszczach rządzą partyzanci. Litwini, Armia Krajowa
i coraz silniejsze oddziały sowieckie. Te ostatnie,
zorganizowane przez skoczków spadochronowych z Moskwy,
za główny cel stawiają sobie przygotowanie gruntu do
sowietyzacji Litwy – przyszłej republiki rad.
– Pacyfikacje ludności
cywilnej, palenie wiosek i grabieże. Morderstwa działaczy
polskiego, litewskiego i białoruskiego podziemia niepodległościowego.
Sporządzanie specjalnych czarnych list „wrogiego elementu”,
który po przyjściu Armii Czerwonej miał zostać zlikwidowany
lub wywieziony na Wschód – wylicza działania sowieckiej
partyzantki dr Arūnas Bubnys z Litewskiego Instytutu
Historii.
Grupy takie na ogół były
zbieraniną. Sołdaci – uciekinierzy z obozów jenieckich,
przedwojenni komuniści, kryminaliści i Żydzi, którym
udało się uciec z gett. Właśnie w takim oddziale od
sierpnia 1943 roku walczył Icchak Arad, noszący jeszcze
wówczas nazwisko Rudnicki. Materiał dowodowy zebrany
przez litewską prokuraturę w sprawie Arada jest utajniony,
ale „Rzeczpospolitej” udało się dotrzeć do części dokumentów.
Pierwszy zarzut dotyczy
napaści na patrol litewskiej policji w miejscowości
Mamaje 1 listopada 1943 roku. Arad wraz z kilkoma innymi
partyzantami, między innymi Waniuszką Kurskim i niejakim
Goldbergiem, wziął do niewoli czterech Litwinów. Dowódca
patrolu, 43-letni Leonas Drangauskas został przez nich
doprowadzony do obozowiska, gdzie przesłuchali go czekiści
z grupy do zadań specjalnych IV Zarządu NKWD. Po kilku
dniach mężczyzna został rozstrzelany.
Kilka miesięcy później,
18 stycznia 1944 roku, Arad wziął udział w napadzie
na niewielką wioskę w pobliżu Hoduciszków. Miał aresztować
jej starostę i zarazem szefa wiejskiej samoobrony Juozasa
Latakasa, którego następnie uprowadził do lasów w rejonie
jeziora Narocz. Tam jeniec został zamordowany. Istnieją
poszlaki, że Arad brał udział w wielu podobnych najazdach
na litewskie i polskie wioski.
– Pamięta pan sprawę rozstrzelanego
policjanta?
– Tak.
– Kto go zabił?
– Nie wiem. Moja rola
ograniczyła się do odstawienia go do bazy. O egzekucji
dowiedziałem się później.
– Brał pan udział w rabowaniu
cywilów?
– Łatwo panu zadawać takie
pytania, gdy siedzi pan w wygodnym fotelu w klimatyzowanym
biurze. My tam walczyliśmy o przetrwanie. To była dżungla.
Bez jedzenia pozyskiwanego od chłopów nie bylibyśmy
w stanie przeżyć w tych lasach jednego dnia. Zresztą
wtedy nikt się nie patyczkował. Wszyscy tak zdobywali
zaopatrzenie. Także polska AK.
Jedyny grzech: przetrwałem
Bojowy szlak Icchaka Rudnickiego
kilkakrotnie przeciął się ze szlakami żołnierzy Armii
Krajowej. Dla jednego z nich miało się to skończyć
tragicznie. Według litewskiej prokuratury 1 maja 1944
roku na terenie obwodu Święciany Arad wraz z kilkoma
towarzyszami broni dokonał mordu na kapitanie polskiego
podziemia. Pomimo starań śledczych do tej pory nie
udało się ustalić personaliów ofiary.
Icchak Arad niechętnie
rozmawia z polskim dziennikarzem o tym aspekcie swojej
działalności. Przyznaje, że zdarzały się potyczki z
polskimi oddziałami, ale zapewnia, że on „do Polaków
nie strzelał”. – Miałem siedemnaście lat. Byłem szeregowym
żołnierzem. Polityka, decyzje, z kim się mamy bić,
nie były moim zadaniem. O tym decydowano wyżej – podkreśla.
Inni uczestnicy zdarzeń
mówią jednak wprost: polska i sowiecka partyzantka
toczyły na Wileńszczyźnie regularną wojnę. – Naszymi
wrogami byli zarówno Niemcy, jak i reakcyjni biało-Polacy.
Dylemat, przed jakim wówczas staliśmy, sprowadzał się
do tego, kto kogo pierwszy zabije. Takie były realia
krwawych walki partyzanckich na Litwie. Wszyscy przeciw
wszystkim – mówi Dow Lewin, były sowiecki partyzant,
obecnie profesor na Uniwersytecie w Jerozolimie.
Dlaczego jednak Icchak
Arad i tylu innych Żydów po ucieczce z getta zdecydowało
się przystać akurat do partyzantki sowieckiej, a nie
polskiej czy litewskiej? – Odpowiedź jest prosta: bo
tylko bolszewicy nas chcieli. Komunizm nie był dla
nas wyborem ideowym. Całe to gadanie o żydokomunie
to bzdura. Aby przetrwać, dołączylibyśmy nawet do oddziału
Eskimosów. Niestety ani Polacy, ani i Litwini nas nie
chcieli – podkreśla Lewin.
Tych samych argumentów
używa Icchak Arad.
– Był pan komunistą?
– Wprost przeciwnie. Skończyłem
hebrajską szkołę, byłem wychowany w duchu syjonizmu.
Przed przystąpieniem do oddziału nie miałem żadnych
związków z komunistami.
– Co pan o nich sądzi?
– Doskonale wiem o zbrodniach
Stalina. Przecież on także chciał wymordować Żydów.
Pretekstem do tego miał być sfabrykowany krótko przed
jego śmiercią spisek lekarzy. Jestem ostatnim, który
by bronił Związku Sowieckiego.
– Skąd więc taki wybór,
żeby dołączyć do sowieckiej partyzantki?
– To nie był żaden wybór.
Mój wybór sprowadzał się do tego: albo sowiecka partyzantka,
albo śmierć. Po wyjściu z getta byliśmy zwierzyną łowną,
każdy mógł nas zabić. Byliśmy otoczeni przez antysemitów.
Gdyby nie moja ówczesna decyzja, dzisiaj byśmy nie
rozmawiali. To mój jedyny grzech: przetrwałem.
W szeregach NKWD
O ile samo przystanie
do oddziału Vilnius faktycznie da się wytłumaczyć chęcią
przetrwania za wszelką cenę, o tyle trudno zrozumieć
decyzję, którą Icchak Arad podjął pod koniec 1944 roku.
Gdy Litwa po raz drugi dostała się pod okupację Armii
Czerwonej, Młody żydowski bojownik zaciągnął się do
sowieckiej policji politycznej NKWD.
– To była normalna praktyka
we wszystkich krajach zajętych przez Sowietów. Także
w Polsce. Byli komunistyczni partyzanci byli idealnymi
kandydatami na czekistów. Doskonale znali teren, realia
i struktury organizacyjne podziemia niepodległościowego.
Pytanie tylko, czy trafił tam dobrowolnie. NKWD raczej
się nie odmawiało – mówi prof. Andrzej Żbikowski z
Żydowskiego Instytutu Historycznego.
Arad, gdy pytam o ten
epizod, nie ukrywa wzburzenia.
– Był pan w NKWD?
– Nie! Nigdy nie byłem
zatrudniony w tej instytucji.
– Litwini twierdzą co
innego.
– Po przejściu frontu
oni nas wykorzystywali do pewnych działań.
– Jakich?
– Zwalczania litewskich,
nazistowskich kolaborantów.
– Wiosną 1945 roku? Przecież
Niemcy wówczas bronili się w Berlinie.
– Każdy, kto do 8 maja
1945 roku, czyli do momentu kapitulacji Trzeciej Rzeszy,
strzelał do Armii Czerwonej, działał na rzecz machiny
wojennej Trzeciej Rzeszy i był kolaborantem. Przypominam
panu, że Związek Sowiecki był jednym z aliantów. Tak
jak Anglicy i Amerykanie.
– Litwini uważają jednak,
że walczyli o swoją niepodległość.
– Po 8 maja 1945 roku
zgoda, ale wcześniej kto nie był z nami, był po stronie
Niemców.
– Nie było trzeciej możliwości?
– Nie było.
Owi „litewscy kolaboranci”,
o których mówi Icchak Arad, byli członkami oddziału
Tigras niepodległościowej Litewskiej Armii Wyzwoleńczej.
W marcu 1945 roku wraz z innymi litewskimi czekistami
i żołnierzami z 25. Pułku IV Dywizji Strzelców NKWD
Arad wziął udział w wielkiej obławie w Puszczy Łabonarskiej.
Bolszewicy, wykorzystując donos agenta o pseudonimie
Szarou, zniszczyli dwa bunkry partyzanckie – „Kaunas”
i „Margis”.
W pierwszym z nich doszło
do „fizycznego wyniszczenia” co najmniej 73 osób, liczba
ofiar drugiego ataku jest nieznana. Podczas operacji
Arad miał aresztować dwóch litewskich żołnierzy. Stanisława
Uliczickasa i Ludwika Malakauskasa. Obaj zostali bez
sądu skazani na zesłanie do łagrów przez sowieckie
trybunały wojskowe. Pierwszy z nich trafił do obozu
koncentracyjnego w rejonie Workuty, gdzie zginął w
grudniu 1949 roku.
Syjonistyczny sen
Według Litwinów Arad,
gdy twierdzi, że w owym czasie nie był funkcjonariuszem
NKWD, mija się z prawdą. – Z dokumentów służb specjalnych
Litewskiej Republiki Sowieckiej wynika, że był etatowym
pracownikiem NKWD. Pobierał za to wynagrodzenie i pełnił
obowiązki służbowe – mówi Rytas Narvydas, szef wydziału
śledztw specjalnych Centrum Badania Ludobójstwa i Ruchu
Oporu na Litwie. To właśnie on przygotowywał materiał
dowodowy dla prokuratury.
Icchak Arad miał pełnić
funkcję pełnomocnika okręgowego wydziału NKWD Litewskiej
Republiki Sowieckiej gminy Hoduciszki obwodu Święciany.
Struktury, której celem było – jak podkreślają Litwini
– „wyniszczenie osób o poglądach sprzecznych z polityką
sowieckich władz okupacyjnych”. Doskonale zapowiadająca
się kariera Arada została jednak przerwana przez jego
nagłą ucieczkę do Polski w kwietniu 1945 roku.
Młody mężczyzna, posługując
się fałszywymi dokumentami, jako polski obywatel wyjechał
jednym z pierwszych pociągów wywożących Polaków z Wileńszczyzny
do przyszłej komunistycznej Polski. W ten sposób w
połowie 1945 roku znalazł się w Łodzi, skąd po kilku
miesiącach przedostał się drogą morską do Palestyny.
– Dlaczego zdecydował
się pan wyjechać?
– To proste: nie chciałem
żyć w Związku Sowieckim. Moim marzeniem od dziecka
była Palestyna. Tak jak już panu powiedziałem, byłem
syjonistą, marzyłem o budowie żydowskiego państwa.
– Czyli to nie wydarzenia
wojenne skłoniły pana do wyjazdu na Bliski Wschód?
– Nie. To prawda, że Holokaust
zniszczył mój świat. Wszystkie nici wiążące mnie z
Europą zostały brutalnie przecięte. Ale nawet gdyby
tego straszliwego wydarzenia nie było i tak bym wyjechał.
Spełniałem mój syjonistyczny sen. Jestem izraelskim
patriotą.
Zupełnie inna wersja wydarzeń
wyłania się z zachowanych do dzisiaj dokumentów NKWD.
– Icchak Rudnicki, co należało wówczas do rzadkości,
został karnie usunięty z NKWD. Nadużywał alkoholu,
został oskarżony o kradzież owcy i czyny chuligańskie.
Pobił kogoś na ulicy. NKWD planował wytoczyć mu wewnętrzny
proces. Właśnie dlatego uciekł. W aktach figuruje jako
dezerter – relacjonuje Rytas Narvydas.
To miał być nowy start
Wszystkie opisane tu fakty
były i nadal są zupełnie nieznane ogółowi Izraelczyków,
dla których Arad jest niekwestionowanym autorytetem
moralnym. Od początku nikt zresztą specjalnie nie dociekał,
co 19-letni Icchak Rudnicki robił w lasach Wileńszczyzny.
Każdy Żyd, który potrafił strzelać, był w połowie lat
40. na wagę złota. Przewidywano, że państwa arabskie
nie zgodzą się dobrowolnie na powstanie żydowskiego
państwa.
Zaraz po przyjeździe na
Bliski Wschód Arad znalazł się w szeregach Hagany,
żydowskiej socjalistycznej organizacji konspiracyjnej.
Szkolił tam przyszłych izraelskich żołnierzy. Potem,
podczas wojny o niepodległość w 1948 roku, walczył
ramię w ramię z byłymi żołnierzami armii Andersa, których
bardzo wielu znalazło się w siłach zbrojnych powstającego
żydowskiego państwa.
– W Izraelu, gdzie roi
się od Żydów z terenu byłego Związku Sowieckiego, nikomu
nie przeszkadza walka w komunistycznej partyzantce.
Byli partyzanci mają tam swoje organizacje, wydają
pisma, urządzają zjazdy i piszą wspomnienia – mówi
prof. Andrzej Żbikowski. – Przeszłość Arada była zresztą
w środowisku historyków powszechnie znana. Podejrzewano,
że był w NKWD. Podśmiewano się nawet z niego, nazywając
Saszka, bo gdy został szefem Yad Vashem, doskonale
mówił po rosyjsku, a bardzo słabo po angielsku – podkreśla
historyk.
Jest jeszcze jeden aspekt
sprawy. Żydowscy partyzanci cieszą się w Izraelu wyjątkowym
statusem, bo są żywym zaprzeczeniem bolesnego stereotypu.
Przekonania, że wszyscy europejscy Żydzi bez żadnego
sprzeciwu szli na rzeź. Dla państwa permanentnie znajdującego
się w stanie wojny taka spuścizna jest szczególnie
ważna.
– Czy doświadczenie zdobyte
w partyzantce przydało się w Izraelu?
– Bardzo.
– Czy właśnie dlatego
zdecydował się pan na karierę wojskową?
– Oczywiście bardzo mi
to pomogło. Wojsko było dla mnie jednak wyborem naturalnym.
Żydzi byli znowu otoczeni ze wszystkich stron przez
wrogów. Chciano nas wymordować. Uważałem, że moim obowiązkiem
jest walczyć, nie dopuścić do kolejnej katastrofy.
– Dlaczego zmienił pan
nazwisko?
– Taka była polityka armii.
Zaczynaliśmy od zera. Budowaliśmy nowe państwo i nowy
naród. Chcieliśmy strząsnąć z siebie poprzednie życie
i doświadczenia z Europy. To miał być nowy start.
Izrael wyjątkowo ostro
zareagował na wniosek litewskiej prokuratury. Został
on zdecydowanie odrzucony przez Ministerstwo Sprawiedliwości.
– Izraelskie władze uważają, że śledztwo przeciwko
Icchakowi Aradowi jest skandaliczne. Przekazaliśmy
to stanowisko litewskiemu rządowi w zdecydowany sposób
– uciął rozmowę na temat Arada rzecznik resortu.
Oczywiście Arada nie przesłuchano.
Kilka dni temu podczas wizyty premiera Gediminasa Kirkilasa
w Waszyngtonie w jego sprawie interweniowały nawet
amerykańskie organizacje żydowskie. Zażądały natychmiastowego
wstrzymania „oburzającego śledztwa” i wycofania „absurdalnych
zarzutów”. Identyczne stanowisko zajęły władze instytutu
Yad Vashem.
Uczciwy człowiek
Jak mógłbym scharakteryzować
Arada? Przede wszystkim jest to uczciwy człowiek. Znam
go doskonale, przez wiele lat razem pracowaliśmy. Mogę
z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że nie jest
to ktoś, kto byłby zdolny do morderstwa z zimną krwią.
Arad to ocalały z Holokaustu, któremu należy się wielki
szacunek. Litwini zupełnie nie liczą się z naszą wrażliwością,
ich działania są skandaliczne – mówi związany z Yad
Vashem profesor Izrael Gutman.
Sprawa Arada bardzo ściśle
wiąże się z Zagładą. Wojna zastała go w Warszawie,
gdzie jego ojciec pracował jako kantor w synagodze.
Po trzech miesiącach okupacji Arad przedostał się wraz
z siostrą do rodzinnych Święcian. Rodzice, którzy zdecydowali
się zostać, zostali później zagazowani w Treblince.
Prawdziwy horror rozpoczął się, gdy w 1941 roku na
Wileńszczyznę wkroczyli Niemcy.
15-letni chłopak był naocznym
świadkiem dokonanego przez Litwinów brutalnego pogromu.
Wymordowano wówczas większość żydowskich mieszkańców
miasteczka, Arad uratował się dzięki szczęśliwemu zbiegowi
okoliczności i wkrótce trafił do getta. Gdy pytam go
o walkę z litewskim podziemiem, podkreśla, że dla niego
była to „walka z mordercami 40 członków jego rodziny”.
Dziadków, wujów, ciotek i wielu bliższych i dalszych
kuzynów, którzy zostali zabici w pogromach i pacyfikacjach.
Czy część jego działań
można wytłumaczyć pobudkami osobistymi? – Proszę pamiętać
o specyfice Holokaustu na terenie Litwy. To było jedno
wielkie Jedwabne. Litwini w przeciwieństwie do Polaków
kolaborowali na masową skalę. Arad był zaś człowiekiem
swoich czasów. Naocznym świadkiem tego, co się działo.
To bardzo tragiczna historia – mówi wybitny znawca
problematyki Zagłady prof. Anthony Polonsky.
Wskazuje on na inny bardzo
delikatny aspekt sprawy. Arad, który do niedawna był
w Wilnie wyjątkowo popularny, kilka lat temu został
powołany do specjalnej komisji historycznej, która
miała się zająć zbadaniem dziejów Litwy pod obydwiema
okupacjami. Podczas swojej pracy stanowczo piętnował
litewski współudział w Zagładzie, między innymi mordy
dokonane w miejscu kaźni w podwileńskich Ponarach.
– Wielu osobom na Litwie
to się bardzo nie spodobało. Obecny atak na Arada może
mieć charakter odwetu. Na Litwie mieszkają przecież
tysiące byłych sowieckich partyzantów, Litwinów i Rosjan,
i nikt się ich nie czepia. A tu nagle śledztwo w sprawie
Żyda – podkreśla prof. Anthony Polonsky. – Ma to stworzyć
następujący obraz: były dwie okupacje, sowiecka i niemiecka.
Podczas niemieckiej Litwini zachowywali się niedobrze,
a podczas sowieckiej niedobrze zachowywali się Żydzi.
To oczywiście nieprawda, bo skala i forma kolaboracji
były zupełnie inne. Niemniej cała sprawa bardzo brzydko
pachnie.
Litwini zdecydowanie odrzucają
oskarżenia o antysemityzm. – Zupełnie nie obchodzi
mnie, czy ten pan nazywa się Arad, Kowalski, Iwanow
czy Baranauskas. To nie ma nic wspólnego z żadnymi
uprzedzeniami rasowymi. Chodzi nam o ustalenie prawdy
i o sprawiedliwość. Na tym polega nasza praca – mówi
prokurator Rimvydas Valentukeviczius, który prowadzi
śledztwo.
Jestem dumny
Icchak Arad kierował instytutem
Yad Vashem przez 21 lat. Od 1972 do 1993 roku. Głównym
celem tej instytucji jest upamiętnienie i ukazanie,
jaką potwornością było dokonane przez Niemców ludobójstwo.
Instytut wydaje książki, zbiera pamiątki, dokumenty
i relacje ocalałych, organizuje konferencje naukowe
i wystawy. Czasami zabiera głos w sprawach publicznych.
Tak jak w wypadku oskarżeń pod adresem swojego byłego
przewodniczącego.
– Dlaczego zdecydował
się pan pracować w Yad Vashem?
– Uważałem, że mam pewne
zobowiązanie wobec mojej wymordowanej rodziny, wobec
mojego zniszczonego miasteczka i zamęczonego narodu.
– Jaki przyświecał panu
cel?
– Najważniejsze było to,
aby ukazać młodym pokoleniom, czym był Holokaust. Bezwzględne
mordowanie ludzi w imieniu straszliwej ideologii. Powinniśmy
zrobić wszystko, żeby coś takiego nigdy się już nie
powtórzyło, żeby ludzie już nigdy nie popełnili ludobójstwa.
Paradoksem historii jest
to, że litewskie władze podejrzewają Icchaka Arada
o złamanie paragrafów 99 i 101 kodeksu karnego Republiki
Litewskiej, czyli właśnie o popełnienie ludobójstwa.
Czy podczas swoich licznych wykładów, podczas pisania
książek czy udzielania wywiadów na temat okropieństw
Holokaustu Icchak Arad nigdy nie powracał myślami do
lasów Wileńszczyzny?
– Co pan dziś sądzi o
swojej służbie w oddziale partyzanckim?
– Jestem z niej dumny.
– Bardziej niż z pracy
w Yad Vashem?
– Największym osiągnięciem
mojego życia nie jest ani partyzantka, ani Yad Vashem.
Najważniejsze jest to, że mam trójkę wspaniałych dzieci,
dziewięcioro wnucząt i trójkę prawnucząt. To jest to,
co się naprawdę liczy.
– Panie generale, czy
dziś, patrząc z perspektywy na całe swoje życie, może
pan ze spokojnym sumieniem powiedzieć, że niczego nie
żałuje?– Wie pan, kiedyś miałem wykład na jednej z
amerykańskich uczelni. Po moim przemówieniu podniósł
się pewien młody człowiek i zadał mi zaskakujące pytanie:
„Jest pan zadowolony ze swojego życia?”. Odpowiedziałem,
że gdybym był zadowolony, musiałbym być wariatem. Wymordowano
całą moją rodzinę, przeszedłem przez piekło. Gdybym
jednak w jakiś magiczny sposób cofnął się w czasie
i jeszcze raz stanął przed wszystkimi wyborami mojego
życia, postąpiłbym dokładnie tak samo. Nie, niczego
nie żałuję.
rp.pl
|